Zespół Wschodni
26 czerwca 2020
Jakub Olchowski
Komentarze IEŚ 213 (116/2020)

Białoruś na rozdrożu

Białoruś na rozdrożu

ISSN: 2657-6996
Komentarze IEŚ 213
Wydawca: Instytut Europy Środkowej

Tegoroczne wybory prezydenckie na Białorusi to najpoważniejsze, jak dotąd, wyzwanie dla Alaksandra Łukaszenki. Niezadowolenie i frustracja, powodowane zarówno sytuacją gospodarczą, jak i brakiem reakcji władz na pandemię, doprowadziły do bezprecedensowej mobilizacji i aktywizacji politycznej społeczeństwa, przy braku zainteresowania sąsiadów (z wyjątkiem Rosji) oraz zachodnich państw i instytucji. Potencjalne zmiany nie muszą być korzystne z punktu widzenia Zachodu czy Polski. Ich beneficjentem może być natomiast Rosja, dla której Łukaszenka jest coraz mniej wygodnym partnerem. Ewentualne odsunięcie go od władzy nie będzie się wiązało ze zwycięstwem sił prozachodnich, a raczej wywodzących się z nomenklatury – i być może powiązanych z Rosją.

Dynamika sytuacji. W ciągu ostatnich miesięcy sytuacja na Białorusi nabrała dynamiki. W wymiarze wewnętrznym przyczyniły się do tego: pandemia COVID-19 (oficjalnie dzienna liczba zachorowań sięga 400-500), pogłębiające się trudności gospodarcze, na które wpływ miało również spowolnienie gospodarki Chin, ważnego partnera Białorusi, a także problemy związane z wciąż nierozstrzygniętą kwestią „integracji” z Rosją i negocjacjami surowcowymi (zob. „Komentarze IEŚ”, nr 196). W takich okolicznościach Alaksandr Łukaszenka będzie się ubiegać o szóstą z rzędu kadencję w zaplanowanych na 9 sierpnia wyborach prezydenckich. Po raz pierwszy startuje nie z poparciem Rosji, ale wbrew niej, mierząc się przy tym z rosyjską narracją, podkreślającą, że Łukaszenka jest bezradny wobec pandemii. Po raz pierwszy też nie ma do zaoferowania społeczeństwu obiecywanych zwykle przed wyborami materialnych profitów. Jednocześnie sprawdzają się obawy co do pandemii i jej wpływu na gospodarkę, co z kolei wzmaga strach Łukaszenki przed „majdanem”, a w konsekwencji powoduje wzrost wpływów siłowików – szefem administracji prezydenckiej pozostaje generał Ihar Sierhiajenka, były wiceszef KGB, a premierem został, w miejsce Siarhieja Rumasa, dotychczasowy szef białoruskiego kompleksu zbrojeniowego, Raman Gałauczanka.

W wymiarze zewnętrznym sytuację Białorusi tradycyjnie warunkuje jej położenie – między Rosją a Zachodem. Przy czym o ile Rosji, z różnych względów, zależy na Białorusi (choć nie na Łukaszence), o tyle państwa i instytucje zachodnie, podobnie jak najbliżsi sąsiedzi, zajęte są własnymi problemami i nie dostrzegają znaczenia i wagi wydarzeń na Białorusi – która zresztą nigdy nie była dla nich priorytetem.

Inne wybory. Tymczasem przedwyborcza sytuacja na Białorusi w sposób bezprecedensowy różni się od tego, co obserwowaliśmy dotychczas (zob. też „Komentarze IEŚ”, nr 207). Dość dotąd bierne politycznie społeczeństwo białoruskie zaktywizowało się na dużą skalę, a zbieranie podpisów pod kandydaturami – niespodziewanie dla władzy – przekształciło się w akcje i demonstracje polityczne, przyciągające i mobilizujące rzesze ludzi, co ważne – z różnych grup społecznych. Pokazuje to, że mimo sceptycyzmu społeczeństwa i samych kandydatów co do uczciwości wyborów pojawiła się rzeczywista potrzeba znalezienia alternatywy wobec Łukaszenki, być może dokonują się też pewne przewartościowania w sferze mentalnej.

Co jednak istotne, po pierwsze, wśród kilkunastu osób (siedmiu osobom udało się zebrać wymagane 100 tys. podpisów), które zamierzały kandydować, najbardziej – pomijając zatrzymanego Siarhieja Cichanouskiego – liczą się osoby wywodzące się z nomenklatury władzy, nie zaś antysystemowi kandydaci z „tradycyjnych” kręgów opozycyjnych, po drugie, protesty społeczne nie mają charakteru prozachodniego. Taki „rodowód” kandydatów początkowo wywoływał pewne zaskoczenie, ale bardzo szybko w organizowanie pikiet i zbieranie podpisów zaangażowały się tysiące Białorusinów, co pokazuje poziom frustracji społeczeństwa. Ogromne poparcie dla rywali Łukaszenki – sztab wyborczy najpoważniejszego z nich, Wiktara Babaryki, zebrał 435 tys. podpisów poparcia – jest w dużej mierze demonstracją sprzeciwu, również wewnątrz systemu, wobec samego Łukaszenki. Przyczyną jest nie tylko stan gospodarki, ale także nieudolność władz w obliczu pandemii (zob. „Komentarze IEŚ”, nr 180) – wyniki niezależnych sondaży, zanim ich zakazano, przyniosły Łukaszence przydomek „Sasza 3%”.

Władze zareagowały gwałtownie i histerycznie, i jak zawsze sięgnęły po przemoc i represje. Zatrzymano Cichanouskiego, aresztowano Babarykę, oskarżając go, jego syna oraz współpracowników o przestępstwa finansowe (zablokowano także jego fundusz wyborczy), zatrzymywani są aktywiści, obrońcy praw człowieka, uczestnicy pikiet i protestów oraz osoby podejmujące „działania naruszające porządek publiczny”, prześladowani są dziennikarze – w szczególności związani z Biełsatem. Prezydent Łukaszenka tradycyjnie grozi swoim oponentom, lży ich i upokarza.

Nie osłabiło to jednak dynamiki protestów, a wręcz przeciwnie – według portalu Tut.by sytuacja „zmierza do rozlewu krwi – po obu stronach”. Sztab Babaryki nie rezygnuje z prób zarejestrowania go jako kandydata w wyborach, a on sam z aresztu wzywa do referendum konstytucyjnego i m.in. przywrócenia konstytucji z 1994 r. (ograniczającej liczbę kadencji prezydenta i wprowadzającej realny trójpodział władzy). Choć należy założyć, że władze zrobią wszystko, by nie dopuścić do startu Babaryki, jego zatrzymanie stało się ważnym sygnałem także dla ludzi związanych z nomenklaturą – uświadomiło im bowiem, że nie są nietykalni, a Łukaszenka jest zdeterminowany, by za wszelką cenę utrzymać się przy władzy.

Specyfika sytuacji. Na Białorusi nigdy wcześniej nie obserwowano takiej mobilizacji społeczeństwa, podobnie jak tak dużej skali sprzeciwu wobec władzy oraz zainteresowania sprawami publicznymi i polityką – stąd porównania do polskiej „Solidarności” z początku lat 80. Co znamienne, ludzie dość powszechnie noszą maseczki, mimo braku oficjalnych zaleceń władz w tej sprawie. I co z kolei zaskakujące, biorąc pod uwagę warunki białoruskie, nawet niektórzy funkcjonariusze OMON i wojskowi deklarują, że są „z narodem”.

Nigdy też wcześniej nie zdarzyło się, żeby w wyborach nie brali udziału kandydaci przynajmniej deklarujący się jako opozycja prozachodnia (realne istnienie takiej opozycji jest zresztą obecnie dość wątpliwe). Nawiązania do Zachodu czy zachodnich wartości nie pojawiają się, a postulaty polityczne – w retoryce kandydatów wywodzących się z systemu, tj. Wiktara Babryki i Walerego Capkały – zdecydowanie ustępują kwestiom gospodarczym, co jest pozytywnie odbierane przez społeczeństwo.

Działania i retoryka władz są podobne do dotychczasowych praktyk – za protestami „stoją ukryte siły”, a aresztowaniem Babaryki „udało się zniweczyć wielki plan destabilizacji Białorusi”, tym razem jednak to nie Zachód jest oskarżany o knowania, a Rosja. Oskarżeniom sprzyja nie tylko to, że Biełhazprambank, przez 20 lat kierowany przez Babarykę, w 99% należy do Gazpromu i Gazprombanku, ale również to, że charyzmatyczny i popularny bloger Cichanouski w przeszłości miał niejasne powiązania z Rosją. Szereg wątpliwości pod adresem kontrkandydatów Łukaszenki, a także ich zaplecza, pojawia się zresztą nie tylko na Białorusi. W tym kontekście warto też mieć na uwadze, że ewentualna eskalacja napięcia i np. użycie siły spowodują reakcję Zachodu i izolowanie Łukaszenki, co tym samym zmusi go do ustępstw wobec Rosji – scenariusz siłowy jest zatem korzystny dla Rosji, w związku z czym nie można wykluczyć prowokacji.

Wnioski. Obecna sytuacja jest największym, jak dotąd, wyzwaniem dla Łukaszenki. Dotyczy to także relacji zewnętrznych – Łukaszenka z jednej strony jest już niewygodny dla Rosji, z drugiej naraża się Zachodowi zaostrzaniem kursu wobec jakiejkolwiek opozycji.

Beneficjentem ewentualnej porażki Łukaszenki, o ile wybory nie zostaną sfałszowane, nie będzie Zachód. Zwłaszcza że w tych wyborach, w odróżnieniu od poprzednich, nie startują kandydaci prozachodni – stawką gry jest to, kto, z punktu widzenia Rosji, będzie „lepszym Łukaszenką”. W perspektywie strategicznej, geopolitycznej i ekonomicznej chodzi przede wszystkim o korzyść Rosji, zniecierpliwionej dotowaniem białoruskiej gospodarki i nikłymi postępami integracji, w wymiarze tak gospodarczym, jak i politycznym (dotyczy to także planów powołania wspólnego rynku surowców energetycznych w ramach Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej). Obecnie Rosja zdystansowała się, przy obojętności Zachodu, i czeka na rozwój wydarzeń, lakonicznie oświadczając, że nie ingeruje w wewnętrzne sprawy Białorusi. Niewykluczone, że oczekuje na realizację scenariusza napisanego przez siebie – osłabienie gospodarki (naturalne podłoże dla protestów) zostało wszak w dużej mierze spowodowane działaniami Rosji. Nie ma też wątpliwości, że Białoruś jest w znacznym stopniu zinfiltrowana przez Rosję, która stara się pogłębić chaos i polaryzację społeczną, np. poprzez publikowanie w mediach społecznościowych „wycieków” dokumentów z administracji rządowej czy dezinformacji na temat pandemii, mających kompromitować władze Białorusi.

Jeśli natomiast wybory zostaną sfałszowane i Łukaszenka po raz kolejny zostanie prezydentem, relacje z Rosją będą bardzo trudne i prawdopodobnie Łukaszenka będzie zmuszany do kolejnych ustępstw – co pokazało podpisanie 19 czerwca 2020 r. umowy o wzajemnym uznaniu wiz przez Rosję i Białoruś. Sytuacja wewnętrzna będzie coraz bardziej napięta i sprawowanie realnej władzy będzie sprawiało Łukaszence coraz więcej problemów.

Wydarzenia na Białorusi determinowane są z pewnością frustracją społeczeństwa, ale także rozgrywką między Rosją a ekipą obecnie sprawującą władzę na Białorusi – dla Rosji Białoruś i przyszłość Państwa Związkowego jest bowiem ważna, ale niekoniecznie z Łukaszenką „w pakiecie”.

Z kolei zaskakująca dla wszystkich, w tym dla Łukaszenki, mobilizacja i aktywizacja polityczna społeczeństwa może wskazywać, że zmiany na Białorusi są możliwe. Nie oznacza to jednak, że z punktu widzenia Zachodu i Polski będą korzystne.

Udostępnij